— No, to cóż ja ci powiedziéć mogę? — przerwał Żardyński. — Nie mam dla ciebie ratunku...
Załamał ręce.
— Jednakże — odezwał się po małym przestanku — pominąwszy prądy, dążności i t. p., poemat twój, który ty nazywasz złożonym z fragmentów, ma piękności wielkie. Niepodobna, aby się na nim nie poznali ludzie. Być może iż poeta przejedna umysły i pogodzi z krytykiem. Potrzeba wydać poemat, jaki on jest, uczynić to prędko, a gdy się ukaże, dopilnować się, aby piérwsze o nim sprawozdania podniosły go, jak zasługuje.
Bojarski zbladł.
— Jakto! jakto! panie profesorze; jabym miał starać się i wpływać na sąd o moim poemacie? Spaliłbym się ze wstydu, gdybym miał uczynić choćby najmniejszy krok, uwłaczający powadze krytyki i godności poety.
Śmiać się zaczął stary Żardyński.
— Jesteś naiwny jak dziecko! — rzekł. — Największe arcydzieło czasem, wyszedłszy niewporę i w niepomyślnych warunkach, zabite zostaje na długie wieki tém, że nie miało rozgłosu. Jest rzeczą pewną, że wiele z tych owoców ludzkiéj pracy, które znalazły powszechne uznanie, zawdzięczają je chwili pomyślnéj, w jakiéj na świat się ukazały. Niewątpliwie głupia całkiem książka nie da się sztucznie arcydziełem uczynić, ani dzieło ge-
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/322
Ta strona została skorygowana.