Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/324

Ta strona została skorygowana.

Bojarska tymczasem, z jakąś nadzieją w sercu, na intencyą syna odmawiała modlitwy. Obiecał jéj wprost powrócić do domu i wytłumaczyć tę zagadkę.
Parę godzin bijać się z myślami, niespokojna czekała profesorowa na syna, a gdy wkońcu usłyszała kroki, nogi pod nią zadrżały i nie śmiała wyjść przeciw niemu.
Bernard téż szedł jakoś powoli i nie śpieszył. Zatrzymał się w progu z wymuszonym na ustach uśmiechem, zbliżył do matki, pocałował ją w rękę, wziął krzesło i nierychło mówić zaczął.
— Czegóż radzca chciał od ciebie? — zapytała profesorowa z trwogą.
— A! małéj rzeczy — przysługi, czegoś co mu się zdawało że ja napisać potrafię. Ale — dodał, jąkając się, Bernard — nie czułem się na siłach i nie mogłem uczynić tego, czego sobie życzył. Lękam się, aby go to nie zraziło, aby się nie pogniéwał; ale ty mnie znasz, matusiu, syn twój i syn tego ojca, którego my tak oboje kochamy, dla osobistéj korzyści nie może przeciwko przekonaniom swoim nic uczynić. To, czego radzca żądał, nie zgadza się z mojemi — odmówiłem.
Westchnął Bojarski. Spojrzeli sobie w oczy; profesorowéj powieki łzami były nabrzmiałe.
— A! mój Bernardku — rzekła — wiem, że cokolwiek ty uczynisz, to zawsze z pobudek najszla-