Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/335

Ta strona została skorygowana.

Stara pani profesorowa nad wieczorem pewnego dnia jesiennego siedziała w swém krześle, które z nią jeszcze przyjechało do Warszawy i pamiętało owe ciche miasteczko i szczęśliwe życia chwile.
Bernard starał się o to, aby je poduszki i poprawki wygodném czyniły. Stosowny podnóżek stanowił część jego składową. Krzesło miało swe miejsce stałe przy stoliku, na którym pod ręką staruszki znajdowały się rzeczy, jakich zwykle potrzebowała.
Tu leżały okulary, od lat kilku niezbędne do ręcznéj pracy, któréj Bojarska wyrzec się nie chciała, choć ręce jéj drżały, choć Katarzyna nawet wyśmiéwała się z jéj cérowania i obrąbków... tu obszyta suknem cegiełka ze szpilkami, igłami i nićmi, koszyczek z kłębuszkami, kilka różnych nożyczek i dwie książki do nabożeństwa, przy których spoczywał wyślizgany pobożnemi rękami różaniec.
Zaraz po obiedzie, przeszedłszy do swego krzesełka, usiadła w niém profesorowa; miała robotę poczętą, ale ta nie szła jakoś, bo się oczy zamykały. Zwróciła się więc do książki, bo zalegały zwykłe pacierze, które jéj zrana przerwano.
Pacierze zaś odmawiając, broniła się niemi od snu wielką gorącością ducha, bo wiedziała, iż modlitwa ustami tylko szeptana nie ma wartości i wagi, a zasnąć nie chciała, bo się spodziéwała