Wprost z lekcyi około południa pośpieszył na ulice Wierzbową, gdyż adres dawny pozostał.
Oczekiwano już tu na niego i służąca skwapliwie mu drzwi otworzyła, prowadząc do saloniku. Na kanapie siedziała Klara, z oczyma zaczerwienionemi, z brwiami ściągnietemi, z wyrazem gniewu i oburzenia na twarzyczce jeszcze ładnéj, ale napiętnowanéj jakąś namiętnością, nad którą zapanować nie mogła.
Porwała się natychmiast z siedzenia, obie ręce wychudłe wyciągając ku niemu.
— Pan zupełnie o mnie zapomniałeś!
— Nie chciałem być natrętnym.
— Wiész pan co się stało? — dodała bez żadnego przygotowania. — Ten pan radzca Emil, pański przyjaciel, to ostatni łajdak. Uwodził mnie, uwodził, alem ja téż rozum miała, bom się raz sparzyła. Mówił że gotówby się ożenić... miał mnie wprowadzić do teatru; wszystko to było oszukaństwo, podłością! Teraz, gdy się przekonał, że ze mną niełatwa sprawa, bo ja drugi raz nie myślę grać roli opuszczonéj Aryadny, zwinął się i porzucił.
Bojarski, słuchając, pilno jéj patrzył w oczy; zmieszała się od tego wzroku, zarumieniła i jakby w nim wyczytała niedowierzanie, dodała:
— Słowo daję, tak było, nie inaczéj! Niech mi pan wierzy. Bywał u mnie, pomagał mi, alem go trzymała zdaleka. Widząc że ze mną trudna
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/356
Ta strona została skorygowana.