Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/358

Ta strona została skorygowana.

— Niepodobna żyć kosztem drugich, na miłość Boga! — dodał surowo. — Jeżeli pani nie zechcesz zmienić tych biednych pojęć i rachować bodziesz na nie wiem już co... ani ja, ani nikt jéj nie pomoże. Raz musiałem jéj prawdę powiedziéć.
— Aby się odemnie uwolnić, nieprawdaż? — krzyknęła z gniewem Klara — aby mi nie pomagać!
— Przeciwnie, aby dopomódz jéj do tego, co może spokojny i uczciwy byt zapewnić — rzekł Bojarski.
Saska płakać zaczęła, ale z gniewu. Serce się Bernardowi poruszyło, wytrwał jednakże, bo czuł że inaczéj jak surowością nie poradzi tu nic. Wątpił nawet, czy i nią co zrobi z zepsutą i obałamuconą, ale chciał przynajmniéj próbować. Nie przerywając jéj łez, których wybuchy się powtarzały kilkakrotnie, Bojarski usiadł i czekał.
— Mów-że pan, co mam robić? — zapytała wkońcu, milczeniem rozdrażniona panna Klara.
— Na nikogo nie rachować, prócz na siebie — rzekł Bojarski — stosunki z płochymi ludźmi zerwać i wziąć się do pracy.
Klara tupnęła nogą.
— Do jakiéj pracy? — przerwała. — Ja nie umiem nic. Chcesz abym innych przyjmować przestała, dlatego żebyś sam tylko bywał u mnie?
Zarumienił się Bernard.
— Myli się panna Klara — rzekł — ja nie będę