bywał, to pewna. Załóż pani sklepik, pracownię bielizny, co chcesz, dam na to piéniądze, choć noga moja tu nie postanie; ale — przepraszam, nie dla piéniędzy moich, tylko dla niéj będę kontrolował każdy grosz i słuchał rachunku. Na bieliźnie, na haftach znasz się pani, na to wielkiéj umiejętności nie potrzeba.
— Ale to podła rzecz! — przerwała Saska.
— Daleko uczciwsza i szlachetniejsza, niż łapanie ludzi na swą piękność i rachowanie na ich słabość — dodał Bojarski.
Stanowczość, z jaką się tego dnia odzywał, wywarła nakoniec wrażenie na Klarze. Powoli, otarłszy łzy, zadumała się, zdawała poddawać wyrokowi, który zapadł na nią. Bojarski milczał. Przedsięwziął kuracyą heroiczną, choć się nie łudził jéj skutkiem.
Po chwili przerwał sam milczenie.
— Od śmierci matki mojéj — rzekł — nie mam wydatków tak wielkich, a lekcyj dosyć; oszczędziłem trochę grosza, gotów więc jestem parę tysięcy złotych i więcéj poświęcić, dla uratowania panny Klary; ale ich wyrzucić w błoto nie mogę. Są ubodzy, którzy niemi podźwignąćby się mogli.
— Obchodzisz się pan zemną okrutnie — westchnęła Saska.
— Inaczéj nie mogę — dokończył, biorąc za kapelusz, Bojarski.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/359
Ta strona została skorygowana.