Zmiana w postępowaniu z Klarą była jakby zwiastunką wielkiéj metamorfozy wewnętrznéj istoty człowieka, który dotąd żył więcéj zamknięty w sobie i wahał się z objawieniem na zewnątrz.
Mając zwyczaj robić z sobą rachunek sumienia, Bernard właśnie, w tym czasie przebiegłszy myślą życie swoje, znalazł je czczém, mdłém, bezsilném, raczéj przygotowaniem do żywota, niż rozpoczętą walką.
Los, czyniąc go siérotą, dawał mu teraz zupełną swobodę czynu, nie krepując go już łzami i troskami matki, poszanowaniem jéj spokoju. Był sam i mógł się poświęcić cały temu, co uważał za obowiązek. Należało tylko zbadać, co miało być jego obowiązkiem, co celem życia.
Bernard zamało się cenił, aby sobie zbyt wysoko go postawił. Obawiał się o siłach swych tuszyć zanadto. Kształcić siebie i drugich, czcić dobro i piękno i ku nim prowadzić, walczyć za prawdę, być pracownikiem winnicy nie dla grosza, ale dla rozkoszy znoju... zdawało mu się najpiękniejszém zadaniem.
Podniósł głowę mężnie, postanawiając iść raz wytkniętą drogą.
Tego dnia, gdy nieco rozgorączkowany rozmyślaniami, uczynił ślub apostolstwa prawdy, dobra i piękna, pobiegł na Powązki, u grobu rodziców
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/362
Ta strona została skorygowana.