go powtórzyć. Związał się niejako przysięgą, iż nigdy apostatą nie będzie.
Miéwał takie chwile uniesienia Bojarski i czuł się naówczas szczęśliwym. Powracającego z cmentarza w tém usposobieniu rzewném, w upojeniu jakiémś, spotkał na ulicy zdawna niewidziany Muliniec. Rozpalona twarz, iskrzące się oczy, ożywione rysy, rozpromienione czoło, dały odrazu poznać Cezarowi, iż przyjaciel jego nie był w tym stanie dni powszednich, w jakim go dawniéj spotykał.
Ścisnęli się za ręce.
— Zkąd-że to? — zapytał Cezar.
— Z cmentarza, od grobu rodziców — odparł z otwartością Bernard. — Potrzebowałem wnijść w siebie i coś postanowić o przyszłości. Duchem połączyłem się z moim ojcem i matką, aby oni mi z lepszego świata byli pomocą na tém polu walki.
Brzmiało to dosyć dziwnie dla ostygłego zawsze Cezara, który nagle przerzucony w sfery, w których rzadko przebywał, potrzebował chwili namysłu, by się do przyjaciela dostroić.
— Jesteś dziwnie poruszony — rzekł. — Czy zaszło co w twém życiu? Czy doznałeś jakiego zawodu, zabłysła ci jaka nadzieja?
— Nie, w życiu mojém niéma najmniejszéj zmiany — odparł Bernard — czuję ją tylko w sobie. Dałem się trochę zadługo unosić prądowi życia
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/363
Ta strona została skorygowana.