czności i rozpaczała, że musi krajać koszule i kołniérzyki, w nadziei iż posłuszeństwem tém ujmie i zwiąże Bernarda.
Tymczasam jedno jéj słowo, wyrzeczone w piérwszéj rozmowie z przekąsem, że on innych chce od niéj odpędzić, aby sam mógł bywać tylko — skłoniło surowego opiekuna do zupełnego zaprzestania odwiédzin u Klary. Stara jéjmość przychodziła mu zdawać sprawę z tego, co się u nich działo, lecz on unikał spotykania się z Saską.
Niewielka była nadzieja, zdaniem téj pani, którą do dozoru dodano, aby się kiedy Saska dała ustatkować; tymczasem jednak zakład, któremu Bojarski poświęcił co tylko miał, szedł jako tako.
Miał mocno postanowienie Bernard, gdyby się ofiara okazała nadaremną, więcéj już się losem biednéj Klary nie zajmować.
Wśród tych zaprzątnień nauką, poezyą, sztuką, wychowaniem, zbliżyły się wakacye, które Bernard miał spędzić w mieście. Spotkał się jednak w ulicy z hr. Zygmuntem przypadkowo i to zmieniło jego postanowienie.
— My za parę dni jedziemy na wieś — rzekł do niego hrabia — jeżeli ci nie było bardzo źle z nami piérwszym razem, to jedź, proszę cię. Odpoczniesz na wsi, odetchniesz świeżém powietrzem, a żona moja miéć będzie wieczorami lektora, za którym tęskni.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/368
Ta strona została skorygowana.