płacający się trud, który nigdy się niczego dorobić i mienia powiększyć nie dozwalał.
Ze statystyki dóbr przekonał się, że na ogromnych obszarach, wśród tysięcy dusz, ledwie wyjątki bardzo nieliczne czytaniem i pisaniem pochlubić się mogły.
Obok tego ze zdumieniem nadzwyczajném spotykał ludzi, co nic nie umieli, co cały rozum winni byli sobie i tradycyom, a z którymi o wszystkiém, nawet o największych zadaniach, rozmówić się było można i nauczyć czegoś od nich.
Zkąd pochodziła ta mądrość, zupełnie odrębna od książkowéj, wyczerpnięta z życia, będąca owocem samoistnego trudu?... Bernard pojąć tego nie mógł.
Reszta jakiéjś zagubionéj staréj cywilizacyi tułała się widocznie pomiędzy ludem i potrzeba było przyznać, że naukowe wykształcenie w wielu punktach stycznych schodziło się z temi prastaremi prawidłami życia i obyczaju.
Im więcéj zbliżał się tak do ludu Bernard, tém miłość dla niego rosła. Zdawało mu się zadaniem wielkiém i szczytném z tego surowego materyału najwyższéj ceny próbować dobyć nową siłę społeczną. Potrzeba tylko było światła, światła!
Poświęcić się temu roznoszeniu go pomiędzy zgłodniałe rzesze, mogłoż być co piękniejszego?
Według niego, zbiérać umiérające piosenki
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/381
Ta strona została skorygowana.