Piérwszych uczniów potrzeba było werbować, ściągać, namawiać, niemal kupować do szkoły. Bernarda to bynajmniéj nie zrażało. Owszem, trudności go podżegały jeszcze, zachęcały i gdy przyszło powracać do Warszawy, Bojarskiemu żal tak było porzucać rozpoczęte tu wielkie dzieło oświaty, iż dla niego gotów był wyrzec się dawnych zatrudnień i sam tu na pustyni zamieszkać, dla marzonego apostolstwa.
Szczęściem oboje hrabiostwo łagodnie i rozumnie postarali go się odwieść od tego kroku nierozważnego, dowodząc, że oświecie więcéj i skuteczniéj mógł służyć w mieście, gdzie klasy rzemieślnicze liczne równie pozbawione były szkółek, opieki i pomocy naukowych, a tam łatwiéj się mógł, nie odrywając od zajęć, poświęcić im Bojarski.
Trafiło to do jego przekonania. Wymówił tylko sobie, że nad szkółką, przy któréj Sitkę umieścił, wolno mu czuwać będzie. Hrabia również podjął się sam trwanie jéj zapewnić. Z głową pełną myśli tych o wychowaniu klas pozbawionych dotąd oświaty, powrócił Bojarski do Warszawy, i dawni znajomi jego i przyjaciele znaleźli go zmienionym, przejętym, obałamuconym, jak mówił Piotruś, tą misyą oświécania.
Żardyński nawet zimno słuchał gorących jego wywodów i zarzucał mu marzycielstwo.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/385
Ta strona została skorygowana.