Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/402

Ta strona została skorygowana.

profesorem i człowiekiem pióra, dziwowano się ubóstwu, a jeszcze więcéj dobremu humorowi jaki mu towarzyszył i przystępności człowieka, który ani z nauki, ani z mądrości nie szukał chluby i nie wynosił się nad innych.
Tak samo w kamienicy, w któréj mieszkał, począwszy od dzieci — a było ich tu na wszystkich piętrach podostatkiem — aż do starszych, mężczyzn i kobiét, Bernard miał tylko życzliwych. Bliższych znajomości nie zabiérał, nie narzucał się nikomu, ale nikogo téż nie odpychał. Z dziećmi, które lubił, w dziedzińcu, na schodach, w sieniach się spotykając, rzadko kiedy nie zatrzymał się, aby na ich pytanie odpowiedziéć, lub nawet do zabawy im dopomódz.
Fafuła, człowiek który nigdy nikogo nie chwalił i z lokatorów żadnego nie lubił, o jednym Bojarskim mówił, podnosząc rękę dogóry, z uszanowaniem największém.
Być może iż stosy książek, które widział u niego, obudziły pewien rodzaj respektu, ale więcéj jeszcze cały tryb życia i obyczaj człowieka.
Dla wszystkich sąsiadów Bernard był zagadkowym; nie znajdywano go podobnym do pospolitych ludzi i niedobrze rozumiano celu jego życia, a wesołości i pogody, z jaką nosił na ramionach brzemię ubóstwa nietajonego.
Podpatrywano, chcąc w nim odkryć jakąś sła-