Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/406

Ta strona została skorygowana.

wdzie rozmiary mojéj działalności są szczupłe, ale i te mi starczą. Serdecznie ci jestem wdzięczny za pamięć. No, a ty?
— Ja równie jestem uparty i trwam téż na stanowisku, które winienem tobie. Jest mi dobrze, z hrabiną się godzę, choć mnie męczy. Labusia uchodziłem, choć cierpiéć go nie mogę, a Gwalbertowi daję tyle swobody, ile tylko mi wolno, aby sobie serce jego pozyskać na przyszłość... Cóż ty robisz? Pracuję! — to nie dosyć. Opłacaż ci się trud? masz co przed sobą, coby na ciebie oczy zwróciło i mogło cię wyprowadzić z téj otchłani do sfer jaśniejszych?
— Do jakich? — rozśmiał się Bojarski. — Według mnie, są to najjaśniejsze sfery dla takiego jak ja móla i pustelnika. Nadzwyczaj wysoko cenię swobodę, a tę mam zupełną. Mogę pracować w takim kierunku, nad tém co sobie sam wybiorę; jestem panem moich godzin... nie zależę od nikogo i nie mam nadzoru nad nikim, co także jest rodzajem niewoli.
Muliniec głową kręcił.
— Optymista! — przerwał. — Sofista! Musisz przecie żyć i na życie zarabiać, zatém szukać zajęcia, a wybiérać nie masz prawa. Narzucają ci je.
— Rzekłeś żem optymista, chcę więc poprzéć twierdzenie twoje — odezwał się Bernard — ale