Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/411

Ta strona została skorygowana.

— Woli ciebie, niż Millera.
— No, daj mi czas do namysłu — zakończył Bernard. — Lekcye twoje wieki trwać nie mogą. Jeżeli się ich podejmę, będę musiał wyrzec się moich literackich zarobkowań, pozrywać stosunki, które się niełatwo zawiązują, a potém...
Spuścił głowę i zamyślił się znowu.
— Lekcye — dorzucił jeszcze — chwilowo są dla mnie bardzo powabne, lecz to znowu wprzęga mnie w koło, z którego się wydobyłem, i wykoleja. Chcę żyć z pióra i dowieść, że to jest rzeczą możliwą.
— Mrąc napoły głodem.
— Bogdajby! — dorzucił Bojarski.
Skończyło się więc na odroczeniu; chciał się namyśléć i odważyć.
Zaledwie Muliniec, napróżno usiłujący go skłonić do natychmiastowego stanowczego przyjęcia propozycyi, odszedł, nic nie zyskawszy, gdy posłaniec zjawił się z kartką.
Na kopercie poznał Bernard rękę zamaszystą pana Teofila, który w tonie poufałym zapraszał go na skromny obiadek do bardzo lichego traktyerzyku przy teatrze, w którym miał na niego oczekiwać w danéj godzinie.
Rzadko się to nader trafiało, by nadzwyczaj oszczędny wileński wydawca występował w roli amfitryona, i to chyba zapraszając tak niewyma-