Dziwnym trafem, który mu ułatwił poszukiwanie, w gospodyni szynku znalazł dawną sługę swéj matki, która go poznała. Wyszła ona za mąż i była teraz żoną utrzymującego szynk i gospodę dla nadbrzeżnéj ludności.
— Jak Boga kocham, pan Bernard! — zawołała pani Domicella, któréj Bojarski nie poznał, bo ją znacznie zamążpójście zmieniło. — A pan tu co po nocy robisz?
Otarła fartuchem stołek i podała mu go skwapliwie. Począł się rozpytywać Bernard, nie umiejąc nawet nazwiska Klary podać, bo je zapomniał. Gospodyni, palec do ust przyłożywszy, długo po głowie chodziła, nim się zaczęła domyślać, do kogo się to stosować miało.
— A, paniusiu kochany — odrzekła na piérwsze pytanie — żebyś wiedział, ile to tu rozmaitéj biédy i nędzy się mieści w téj kamienicy! Cała ona podzielona na małe mieszkanka tanie, a już kto tu zmuszony szukać przytułku, pewno nie z rozkoszy. Administrator hrabiego, do którego dom należy, ma co robić z tą gawiedzią. Powiadają że dom bardzo piękny dochód przynosi, ja tam nie wiem, ale to grosz łzami oblany. Strach, co się tu dzieje!
Domicella, przechodząc myślą pokolei lokatorów, których znaczna część u niéj się żywiła, wpadła naostatek na trzecie piętro, na którém parę izb już od kilku miesięcy zajmowała wdowa
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/426
Ta strona została skorygowana.