Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/430

Ta strona została skorygowana.

ła się namiętnie. Bernard szeptem łagodnym wzywał tylko, aby się uspokoiła.
— Widzisz, widzisz — poczęła — na com zeszła, do czego mnie ten niegodziwy szalbierz doprowadził. Bodaj go Bóg skarał na tamtym świecie! Okłamał mnie, złodziéj, rozbójnik! Nie miał nic, tylko to co pokradł, a za co go potém osądzili i w kajdany okuli, w których nędzne życie skończył. A ja z dzieckiem, bez kawałka chleba.... O żebraninie zpod Uralu musiałam tu się wlec. Patrz, co się ze mną stało! A tu i życia już nie mam, ani siły, ani zdrowia; a to dziecko — siérota... aniołek niewinny! O Boże mój! Żadna ludzka dusza się nad nim nie zlituje. Gdyby choć umarł razem ze mną, a nie męczył się na tym niepoczciwym świecie.
Mówiła łkając, przerywając przekleństwy, ręce łamiąc, chwytając wodę, stojącą obok w brudnéj szklance, aby nim spalone odwilżyć usta.
Trwało to długo. Nie dając sobie przerwać, coraz rozpoczynała nanowo narzekania na los swój i rozpacze... Wśród tych wykrzyków i jęków, dziecko, przywykłe do głosu matki, znużone spało ciągle.
Bojarski wkońcu przerwał jéj, starając się wlać otuchy trochę. Chciał się rozpytać o szczegóły, ale niczego dowiedziéć się nie mógł. Rozpoczynała mówić i natychmiast wracała do prze-