kleństw i narzekań. Plątały się jéj myśli, słowa mieszały; zapominała się z kim mówi, schylała do dziecka... zatapiała w sobie... Boleść czyniła ją napoły obłąkaną.
Bojarski nie wiedział już, co począć. Spytał czy doktór przychodzi. Okazało się że jeden jakiś litościwy radził, nawiédzał i lekarstwa nawet dawał, ale ten zachorował i oddawna go już widać nie było. Tu zaś więcéj jedzenia, powietrza i spokoju było potrzeba, niż medykamentów.
W nocy dnia tego już nic poradzić nie mógł Bernard; dał trochę piéniędzy staréj, ażeby na dole kupiła jedzenia, jaj, mléka, bułek; ale Klara, dosłyszawszy, krzyknęła że to pójdzie na wódkę i że piéniądze przepadną. Na dole więc u Domicelli postanowił Bernard postarać się o pożywienie i zostawić na to piéniądze, a sam najutrz obiecał przyprowadzić doktora.
Klara nie podziękowała mu nawet, tylko nakazująco zaklęła, aby powrócił nazajutrz i nie dał jéj ginąć marnie, a nadewszystko jéj Tomciowi. Mówiąc to, przycisnęła usta do śpiącéj dzieciny, objęła ją rękami i tak ją porzucił Bojarski, wielką litością przejęty.
Sam dotąd, dzięki Bogu, nie potrzebując lekarza, Bojarski nie miał téż znajomych między medykami, oprócz jednego uczonego patologa, który był spółpracownikiem encyklopedyi. Nie tracąc
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/431
Ta strona została skorygowana.