réj, chociaż samo na nią wejrzenie nauczyć go mogło o stanie. W dzień jeszcze dobitniéj malowała się w twarzy, oczach, barwie skóry wypiętnowana choroba.
Lekarstw nie było co zapisywać; wskazał co jeść miała, głową potrząsł, niby chciał dodać odwagi, a w rzeczy okazał najwyraźniéj, że tu już nic niéma do czynienia.
— Najpiérwsza rzecz wynieść się ztąd conajprędzéj — rzekł do Bernarda. — Zdrowemuby tu było niedobrze, a cóż dopiéro wycieńczonéj i choréj.
Bojarski musiał się starać o mieszkanie. Ponieważ na sługę pijaczkę liczyć nie było można, opiekę tymczasową nad Klarą powierzył Domicelli, która przyrzekła pilnować choréj i karmić ją.
— Niech pani się uspokoi, spocznie — dodał po krótkiéj naradzie Bojarski. — Postaram się o to, aby mieszkanie wynaléźć lepsze i przeprowadzić ją jaknajprędzéj.
Mieli się żegnać i odchodzić, gdy Klara, jakby dopiéro przebudzona, podniosła głowę.
— Ze mnie już nic nie będzie — rzekła — dobiła mnie ta podróż. Chciałam się zwlec tu, pomiędzy swoich, czy téż kto nad sierotą się nie zlituje. Panie Bernardzie, czym ja tego warta, czy nie, ja ci dziecko oddaję. Zlituj się, nie porzucaj go!
Pochwyciła swego Tomcia, który się do niéj płacząc przytulił, i tak ją Bojarski porzucił.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/433
Ta strona została skorygowana.