nie odstępowała. Bernard przyszedł popatrzéć i zadumał się. Nie czuł jeszcze całego ciężaru opieki, jaką wziął na siebie, ale wiedział, że w życiu jego ten nowy żywioł musi z sobą pewne przynieść utrudnienia.
Spadło to jak piorun, w chwili gdy znośnie się urządził i nie doznawał niedostatku. Dla dziecka trzeba było albo pracę powiększyć, albo własne zmniejszyć wydatki.
Na chwilę jednak nie pomyślał Bojarski, aby się mógł pozbyć siéroty i miłosierdziu publicznemu ją polecić.
Tymczasowo chłopiec został u staréj gospodyni; innego mu pomieszczenia Bernard znaléźć nie mógł.
Przybrana opiekunka nie mówiła wcale o pozbyciu się Tomcia; zajmował ją i poczciwém sercem zaczynała się przywiązywać do niego.
Wieść o tém, co spotkało Bernarda, przez doktora, przez wdowę, przez gospodynię, lokatorów domu w którym stał — rozeszła się pomiędzy jego znajomymi. On téż tajemnicy z tego nie czynił.
Zaczynali przychodzić ciekawi z zapytaniami; nikt pojąć tego nie mógł, ażeby obowiązku jakiegoś nie mając, przez miłosierdzie samo, człowiek z trudnością mogący zapracować na własne utrzymanie, miał się podjąć opieki nad dzieckiem cudzém...
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/440
Ta strona została skorygowana.