Tak spokojnie płynęło tu życie niezamącone niczém, niezdające się niczém zagrożoném, gdy los inaczéj postanowił o Bojarskich.
Może ze wszystkich nauczycieli szkoły jeden pan Jan, pozbawiony rodziny i stosunków, najmniéj mógł rachować na jakiekolwiek plecy i protekcyą.
Dostał się z wielką trudnością na tę posadę profesora, gdy ludzi brakło, pozostał na niéj, bo mu nic zarzucić nie było można — lecz oprócz rektora, który mu sprzyjał i szanował go, u góry nie miał nikogo, coby się losem jego zajmował.
W kilka dni po rozmowie z synem w ganku, profesor wezwany został do akademii, dla pomówienia z rektorem. Wypadek to był tak rzadki, tak niezwyczajny, iż nawet w profesorze, na wszystko zrezygnowanym i mocnego charakteru, uczynił pewne wrażenie.
Pani Magdalena poprostu się nastraszyła. Co to być mogło?... odgadnąć było niepodobna.
Bojarski wdział natychmiast swój surdut mundurowy, który zwykł był zapinać aż pod szyję, włosy zawsze buntujące się przyczesał i krokiem żołniérskim, spokojnie pociągnął ku Akademii. Niemniéj jednak miał jakąś w sercu obawę, przeczucie niedobre, choć sobie przyczyny wytłumaczyć nie umiał.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/45
Ta strona została skorygowana.