Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/451

Ta strona została skorygowana.

ką do nich dorobiono, lat kilka przeżywszy, prawie się nie wytrzeźwiając, popadł w ciężką, nieuléczalną chorobę. Były to początki tego straszliwego delirium tremens, z którego uléczyć prawie niepodobna.
Towarzysze hulanek i rozpusty, gdy legi na strychu, prawie do jednego pierzchnęli. Nie było to skutkiem ich złego serca, ale słabości. Nie mieli środków ratowania go, a widok chorego nerwowych i wyniszczonych życiem gorączkowém przyprowadzał niemal do szału.
Jeden, najmłodszy, cztérnastoletni, rozpuszczony jak oni wszyscy chłopak, przez uwielbienie dla mistrza pozostał przy jego barłogu. Lecz i ten był ubogim i oprócz czuwania, żadnéj ulgi nie mógł przynieść biédnemu Cyganowi.
On piérwszy, z wieścią że Skórka dogorywa opuszczony, przybiegł do Bojarskiego, o którym słyszał, choć osobiście go nie znal, i zaklął go na wszystko najświętsze, aby ratował wielkiego poetę.
W takich razach nie potrzeba było wysiłków, by skłonić Bernarda do braterskiéj pomocy. Był on rzeczywistego talentu Skórki gorącym wielbicielem, ubolewał zawsze nad tém, że się on tak zwalał i upadł. Zdawało się mu, iż przyszła chwila nietylko ratowania człowieka, ale sprowadzenia go na drogę inną.