czyła w kilku słowach, dlaczego to uczyniła i radziła spróbować przynajmniéj, czy się nie uda znaléźć tu miejsca, wielkiéj pracy niewymagającego, a mogącego dać byt spokojny.
Bojarski nie mógł dobrze zrozumiéć o co tu chodziło, do czego się miał zobowiązać; lecz nie mając nic lepszego, przyjął z wdzięcznością wezwanie.
O naznaczonéj godzinie, wdziawszy surdut jedyny, który jeszcze mógł światło dzienne wytrzymać, Bernard poszedł do znanego sobie domu Zbrzydowskich na Krakowskiém. Kancelarye mieściły się na piérwszém piętrze, były rozległe, pracowało w nich dużo młodzieży, lecz z wielkiém zaniedbaniem i oszczędnością, bez żadnego przepychu je urządzono. Zbrzydowski umyślnie im nadawał tę powierzchowność niewykwintną, utrzymując że wszelki zbytek pachnie ruiną, prędzéj lub późniéj.
Bernard znalazł go w gabinecie, także wcale niepokaźnym, przy starém biurku, zajętego pisaniem brulionu jakiegoś listu, z którym sobie rady dać nie mógł.
Spojrzawszy na bladego, mizernego, znękanego, ale z twarzą pogodną i spokojem przychodzącego Bernarda, Zbrzydowski, który się chlubił tém, że w lot poznawał ludzi, znalazł się niespodzianie wobec zagadki. Takiego rodzaju człowieka
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/468
Ta strona została skorygowana.