— Chcą pana przenieść do gimnazyum do Warszawy — mówił daléj. — Pensya jest znaczniejsza, ranga wyższa, sposobność aby się dać poznać i ocenić dogodniejsza — ale rumacya, przenosiny, nowi ludzie, stosunki... Nie wiem, czy pan z tego będziesz rad.
— Wcale mi to nie na rękę — rzekł zasmucony Bojarski.
— Spróbujemy więc uczynić przedstawienie, przerobić to, jeżeli się da — dodał rektor — chociaż...
Spojrzeli na siebie.
— Masz kogo w Warszawie, profesorze? — zapytał rektor.
— Ani w Warszawie, ani na świecie nic mam nikogo — rzekł już zrezygnowany i uspokajający się zwolna Bojarski.
Rektor pogładził czoło.
— Wyznaczono nawet panu następcę — dodał ciszéj — a to mi jest wskazówką, że rzecz do przerobienia będzie trudna.
— Kogóż? — spytał Bojarski.
— Człowiek nam nieznajomy — odpowiedział rektor — niejaki Paczurka, ale mający tu krewnych, zajmujących posady urzędowe. To tłumaczy, dlaczego mu się do nas zachciało, a może téż w Warszawie, pod oczyma zwierzchności, obawiał się posady... do któréj wątpię czy jest
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/47
Ta strona została skorygowana.