spondencya pana Pawła wielkiego wysiłku umysłowego nie wymagała.
W końcu tygodnia przyszło zdawanie kasy, odbiór kluczów, właśnie to, do czego prezes przywiązywał największą wagę, a czego się Bojarski najbardziéj obawiał. Krocie te, za których zachowanie brał na siebie odpowiedzialność, niepokojem go przejmowały.
Musiał więc jaknajdrobnostkowszych wymagać instrukcyj i znudził trochę Zbrzydowskiego, usiłując siebie od późniejszych wymówek zabezpieczyć.
Zaraz potém prezes, któremu się to bardzo często trafiało, nagle powołany został interesami i wyjechał, zostawiając po raz piérwszy klucze nowemu sekretarzowi.
Mówiliśmy już, że kancelarye Zbrzydowskiego dosyć wielu oficyalistów wymagały. Bojarski znalazł się pośród ludzi nowych, mało wykształconych, a zazdroszczących mu téj posady zaufania. Jedni usiłowali zbliżyć się do niego, dla wybadania, drudzy niechętném patrzyli nań okiem, a wszyscy potrosze rachowali na to, że literat sobie nie da rady i że się go wprędce pozbędą.
Roboty nie było wiele. Mógł siedziéć z książką, a przychodzący, nieznajomi, nie utrudzali go rozmowami. Wieczorem wracał do swoich dwu pokoików, przy których sekretarzowa miała dwa
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/473
Ta strona została skorygowana.