Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/484

Ta strona została skorygowana.

nie odpychając matki, którą los dzieci obchodzi, rozpatrz się pan w mojéj sprawie i osądź ją.
To mówiąc, z westchnieniem dobyła zpod czarnéj narzutki zwit spory papierów, na których znać było długie noszenie ich i zużycie. Związane były sznurkiem starannie.
Spora wiązka ta mogła przestraszyć. Oporowska, nim je podała Bojarskiemu, wpatrzyła się w nie osłupiałemi oczyma, po których łzy przepływały. Twarz jéj obudzała sympatyą, miała wyraz łagodny i nic w niéj nie zdradzało téj namiętności, jaką czasem miéwają kobiéty rzucone losem na pieniacze bezdroża. Mowa, obejście się, powierzchowność okazywały, że nawykłą była do dobrego towarzystwa i należała do niego.
Bernard nie mógł odmówić przyjęcia papierów, chociaż się zawahał.
— Pani to łatwo zrozumié — rzekł powoli — iż prezes miałby prawo wziąć mi za złe, gdybym przeciwko niemu coś czynił, a nawet wdał się nieuprawniony w sprawę miedzy nim, a rodziną. Jestem jego sługą.
— Tak — odparła Oporowska — i jako wierny jego pomocnik, jako przyjazny mu człowiek, czyż nie powinieneś życzyć, aby był uczciwym i czystym? czyż nie masz obowiązku, jeśli jest w obłędzie, starać się go nawrócić na dobrą drogę? Zresztą ja pana nie proszę o nic więcéj; przerzuć