Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/494

Ta strona została skorygowana.

— Opowiédz mi pan, co to jest? Ja nad tém oczu psuć nie mogę.
Bernard posłuszny, zawarowawszy sobie tylko, iż o jego pośrednictwie w téj sprawie mowy nie bodzie, w prostych słowach opowiedział o krzywdzie Oporowskiéj. Oburzyła się hrabina.
— Szczęściem — rzekła — ten człowiek jeszcze dba cokolwiek o opinią: mąż mój w cztéry oczy nie będzie się wahał z nim rozprawić i coś uratujemy dla biédnéj kobiéty. Ale któż mógł tego tak głoszącego swą uczciwość, rozprawiającego ciągle o sumieniu prezesa posądzić o podobne szachrajstwa?
— Ja, com już dosyć długi czas przy nim i obcuję ciągle, a z interesami jestem obeznany, takżem go nie posądzał — dodał Bojarski. — Dziś, gdy mi się oczy otworzyły, naturalnie nic nie pozostaje, tylko go pożegnać.
Hrabina podniosła oczy z robótki na Bernarda.
— Czyżbyś to pan uważał za konieczne?
— Nieinaczéj — rzekł Bojarski — mam wstręt do człowieka, a ciągłe podejrzywanie go o jakieś machinacye, których ja poniekąd musiałbym się czuć wspólnikiem, życieby mi uczyniło nieznośném.
— Źle panu z nim było? — spytała hrabina.
— O, bynajmniéj, było mi spokojnie, dobrze, dostatnio — odparł Bojarski — alem się czuł nie na