Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/495

Ta strona została skorygowana.

swojém miejscu, a teraz mam i uczciwy powód podziękowania za służbę. Wrócę do moich książek i do ubóstwa.
Nie było już o tém mowy.
W kilka dni prezes powrócił, ale nim Bojarski, zawołany do niego, zajęty zdawaniem rachunków, opowiadaniem o tém co zaszło w jego niebytności, miał czas odezwać się z prośbą o dymisyą, wieczorem zasłabł Tomcio.
Dziecko dostało silnéj gorączki, a przywiązany do niego opiekun sam pobiegł po lekarza, sam potém usiadł przy łóżeczku. Z dyagnozy okazało się, że Tomcio od dni kilku niezdrów, miał jakąś wysypkę zaziębioną i przez to groźną.
Lekarz, zaledwie obejrzawszy go, nie taił, że stan małego jest niemal zrozpaczony.
— Jeżeli wyjdzie z tego, to cudem chyba! — szepnął, odchodząc.
Lecz cuda są rzadkie, a nieszczęścia pospolite. Jedyna istota, do któréj Bernard był przywiązany, którą kochał i przyszłość dla niéj budował, miała mu być wydartą.
W dni kilka sine zwłoki chłopaka, kwiatami obrzuconego, leżały w trumience, za którą Bojarski szedł na cmentarz, aby ją złożyć w nogach grobu rodziców.
Śmierć ta na chwilę wszystko mu zatarła, o czém myślał, czém się troszczył. Siedział osłu-