Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

Żona płakała, zakryła sobie oczy i nic mówić nie mogła. Bernardek stał zdala z książką, niczego się nie domyślając. Czas jakiś siedzieli oboje milczący.
— W kaźdéj sprawie — odezwał się poważnie Bojarski — potrzeba rozważyć wszystkie jéj strony. Naprzód jest to awans wistocie, więc nic upokarzającego; powtóre pensya większa, choć Warszawa téż droższa daleko; naostatek dla wychowania Bernardka nadzwyczaj świetne otwiérają się widoki. Bylibyśmy go musieli dla wyższych klas oddać za oczy, a tak pozostanie z nami. Z tego względu na los się wcale uskarżać nie możemy.
Pani Bojarska otarła trochę oczy; trafiało jéj to do przekonania.
Właśnie gdy do dworku przechodzić mieli, wielkiemi krokami, pośpiesznie nadbiegł niespokojny Sprenger. Wiedział on już o tém, że Bojarskiego rektor wzywał, a nawet że papiér jakiś, tyczący się go, odebrano z Warszawy. Paliła go ciekawość dowiedzenia się czegoś więcéj.
— Profesorze — zawołał, zbliżając się — byłeś u rektora, słyszałem.
— Właśnie powracam od niego — odrzekł Bojarski.
— No, cóż to tam? urzędowego coś? — rzekł,