i tego co ono dać mogło, a czego wymagać od niego nie godziło się.
Panna Henryka w pracy szukała upojenia i zagłuszenia wszystkich tęsknot żywota, który uważała za zwichnięty i chybiony. Talent jéj rozwinął się świetnie, umysł dojrzał, w pismach które wydawała były niemal błyski genialne; ale ona sama w duszy nie czuła się szczęśliwą.
Jako kobiéta nie spełniła tego, do czego ją powoływało przeznaczenie. Została samą, bez rodziny. Przybrała sobie dziéwczę, ale nie odpowiedziało ono jéj oczekiwaniom. Praca i myślenie nie starczyły jéj sercu, które kochać pragnęło, a miłością ogólną ludzi zaspokoić się nie mogło.
Spotykali się czasami, on wesół i z pogodną twarzą, ona coraz bardziéj starzejąca się i smutna. Soglądała mu w oczy ciekawie, jakby szukała w nich rozwiązania zagadki téj, dlaczego widziała go niemal szczęśliwym, gdy ona była tylko zrezygnowaną?
Uderzało ją najmocniéj to, że Bojarski, im szedł daléj w lata, tém stawał się spokojniejszym i szczęśliwszym.
— Powiédz mi pan — pytała — jakim cudem umiész się zaspokoić tém, co ci daje życie? Wszak nie masz nikogo, jesteś sam?
— Jakto sam? — żywo przerwał Bernard. — Bardzo przepraszam. Interesuje mnie cały ko-
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/503
Ta strona została skorygowana.