— To są ogólniki. Zkimże pan bliżéj jesteś? gdzie bywasz? z kim żyjesz?
— Ale z mnóstwem osób — odparł Bojarski. — Czekaj pani. Bywam u hrabiostwa Zygmuntowstwa, jestem jak w domu u mojego dawnego ucznia Gwalberta. Widzisz pani, że mi nawet na stosunkach arystokratycznych nie zbywa, o tyle, o ile one nie wymagają zbyt modnych fraków i nadto świéżych rękawiczek, bo za to co rękawiczki kosztują, można kupić czasem białego kruka. Daléj idzie mój stary przyjaciel Piotruś Grochowski.
Panna Henryka ruszyła ramionami.
— Przyjaciel? — podchwyciła cicho.
— A jakże! — mówił Bernard. — Wiem że się ze mnie śmieje, ale to nie przeszkadza mi go kochać. Grochowski ma pióro znakomite, łatwość olbrzymią i kunszt niepospolity pisania wcale dobrze o tém nawet, czego się nie uczył. W towarzystwie jego sceptycyzm i szyderstwo jest jakby korzenną przyprawą, potrzebną. Żardyński mi umarł — westchnął, mówiąc daléj. — Nieodżałowana szkoda! Ale mam Mulińca.
— Muliniec się przecie majętnie ożenił i podobno z literackiego życia skwitował — przerwała panna.
— Ale mu to nie przeszkadza interesować się niém i w towarzystwie jest to bardzo miły czło-
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/505
Ta strona została skorygowana.