Gwalbert począł go ściskać.
— Mój miły, stary nauczycielu — rzekł — ja sto razy dogodniejszych pod strychem mam kilka niezajętych mieszkań. Przenieś się do mnie!
Bojarski potrząsnął głową.
— Nie może to być — rzekł. — U was byłbym na łasce, a tu jestem panem. Nie powiadam, ażebym się miał wstydzić waszéj łaski i mego ubóstwa, ale dałbym zły przykład. Wasza służba znałaby mnie i sądziła jako pasożyta i próżniaka.
— Mam dla pana obowiązki — odezwał się hrabia — czemu mi nie chcesz pozwolić, abym się z długu wypłacił, i to w taki sposób, że ja tego wcale nie poczuję?... Mieszkanie, stół, wszystko możesz miéć u mnie.
Bernard ciągle głową potrząsał.
— Serdecznie wam dziękuję, ale to nie może być — nie, nie! Pozwólcie mi pozostać niezależnym. Zyszczę na tém to, że wam, kochany hrabio, zawsze będę mógł mówić całą prawdę. Gdybym był chorym i głodnym, z pewnością do wasbym się odezwał; ale dzięki Bogu, zdrów jestem i mam co jeść. Chcę pozostać niezależnym.
— Trochę dumy — szepnął Gwalbert.
— Godziwéj — odparł Bojarski. — Jeśli z czego jestem dumny, to z tego, że w waszém sercu
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/510
Ta strona została skorygowana.