— A cóż myślisz? — odparł redaktor — albo to niedosyć dla niego?
— Ani dla niego, ani dla mnie tego niedosyć — odezwał się Piotruś. — To przecie był człowiek nieznany, ale znakomity i oryginalny, a do innych niepodobny.
— Rozumiem — zamruczał redaktor. — Wszystkiém tém stał się dopiéro teraz, gdy umarł, bo za życia nieraz słyszałem, coś mówił o nim. Mieliście go niemal za waryata.
— I był niemal waryatem — zawołał Piotruś, który w téj chwili spostrzegł, że woskiem się okapał i wpadł w bardzo zły humor — ale to nie przeszkadza, że zarazem był genialnym. O nim książkę napisać można, a ty chcesz sto wiérszy.
— Pisz sobie późniéj tomy, ale ja nie mogę mu dać większego nekrologu — rzekł redaktor. — Nie był popularnym... Kogo on obchodzi?
— I ja w ten nekrolog mam włożyć wszystko, aby potém obszérniejszych nie czytano? — rzekł Piotruś. — To nie może być, winienem więcéj jego pamięci.
Redaktor począł mu coś szeptać, ale na ucho. Grochowski słuchał już teraz cierpliwiéj, zamienili słów kilka niedosłyszanych i... rozmowa była skończoną.
Człowiek, o którym nie mówiono za życia, nazajutrz miał niejeden nekrolog Piotrusia, który
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/520
Ta strona została skorygowana.