mik, wydrukowany kosztem hrabiego Gwalberta, który się téż i o krzyż granitowy postarał na mogile.
Tak zgasł, imienia i sławy nie zostawiając po sobie, poczciwy szermierz, który nie umiał wzbić się wgórę i przeszedł małą ścieżynką, obok wielkiego gościńca, pełnego próżnéj wrzawy i pyłu... Tak giną inni, nieznani pracownicy w winnicy, nieumiejący wyzyskać dla siebie skarbów pokornego ducha.
Któż wié... może geniusz spał w nim, nieśmiałością spowity, niewiarą w siebie skrępowany...
Zato iluż bohatérów przy trąb odgłosie wjeżdża do nieśmiertelności, bo z odrobiny wody i mydła umieli wydmuchnąć lśniącą barwami tyczowemi bańkę, bawiącą oczy... a nic niemówiącą do duszy.
Sprawiedliwe-li są losy i sądy? Nie wiem — ale pojedynczy człowiek ma-li co w sobie, czegoby w spuściźnie nie wziął z przeszłości, i w ogólnym rachunku idzie-li o to, kto śpiewał, jeśli pieśń w porę zabrzmiała?
Dziś i mogiły Bojarskiego niéma już na Powązkach, i z jego papierów wysnuło się tyle nitek, utkało tyle kobierczyków i kobierców, że one przeszły na własność tych, co je na krośnach nowych rozpięli.
Requiescat in pace!