Ile się razy mógł do niéj zbliżyć i zawiązać z nią krótką rozmowę, powracał ostygły. Była dziwaczną, dziecinną i z tych pięknych rzeczy, które on tak kochał, nic nie rozumiała. Poezye wydawały się jéj śmiésznemi. Wyrywała się z takiemi niedorzecznościami, że Bernardek rumienić się musiał za nią.
Pomimo to coś go ciągnęło i obrazek Klarci przelatywał przed jego oczyma, chociaż jéj nie było.
Matka, dobra, trwożna o dziécię kobieta, zapracowana dla niego, znużona, czasem przychodziła z żalami, niekiedy z prośbą jaką do Bojarskich. Czasem, choć rzadko, profesorowa z córką, gdy Bojarska na przechadzkę szła z mężem, towarzyszyła jéj; ale Klarcia nie z chłopcami szła wtedy, tylko ze starszyzną, krzywiąc się, a kwiatki zrywając po drodze.
Naówczas oczy studentów starszych nieustannie się ukradkiem ku niéj zwracały, a Bernardek tak się zawsze umieścił w szeregu, aby mógł się jéj dosyta napatrzéć.
Dwie nieładne Sprengerówny i ich matka nie cierpiały pięknéj Klarci, któréj okropną przyszłość wróżyły. Był, według nich, już w dziecku zaród strasznéj zalotnicy, a mądre panienki nieładne znajdowały ją, oprócz tego, poprostu — głupią.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/74
Ta strona została skorygowana.