Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/75

Ta strona została skorygowana.

Ale była taka śliczna!
Sprengerowa z zazdrości dochodziła do wniosku, że może z téj rozsławionéj piękności wyrosnąć jeszcze wcale brzydkie stworzenie — bo i to się często trafia — dodawała, krzywiąc się — zobaczymy!
W wigilią wyjazdu Bernardek wieczorem stał w rogu Akademii. Patrzył, nie śmiąc się zbliżyć — gdy Klarcia, która sama była w oknie, ruchem rączki go powołała.
Poskoczył szczęśliwy. Dziéwczę się śmiało, bo uroczy uśmieszek często w niéj zastępował słowo.
— Jedziecie? — odezwała się.
— Jedziemy — westchnął chłopak — i właśnie ja — bardzo chciałem pożegnać pannę Klarcię, a prosić, aby o nas nie zapominała.
Pokręciła główką.
— Do Warszawy — szepnęła — jacy wy szczęśliwi! Pan Bernard o nas tam prędko zapomni.
— A! nigdy w świecie! — z zapałem odezwał się chłopiec.
Figlarnie spojrzała mu w oczy, uśmiechając się zwycięzko.
— Kiedy my się zobaczymy? — dodał Bernard.
— Może nigdy! — szybko odparło dziéwczę.
— O, to nie może być! — proroczo wykrzyknął chłopiec.
I w téj chwili, słysząc kogoś nadchodzącego,