Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/78

Ta strona została skorygowana.

ożywionéj drodze, nie zostało straconych dla niego. Przypadły one na piękny koniec wiosny, a, mimo przepowiedni Katarzyny, która się słoty spodziéwała i zamoczenia, kropla deszczu nie spadła na nich.
Wmiarę jak się ku stolicy zbliżali, obraz się ożywiał, urozmaicał, ruch powiększał. Nawet budowy, dwory i gospody szérszemi rozmiarami i wytworniejszemi kształty nowy świat zapowiadały.
Bernardek był ciekawy, matka się coraz żarliwiéj modliła. Serce jéj biło niepokojem, pomimo że mąż utrzymywał, iż poczciwy Wroniec, który to sobie wyprosił, zapewne czekać na nich będzie na Pradze.
Dał mu znać o prawdopodobnym dniu przybycia Bojarski; tymczasem Chaim i jego konie, popasów nieustannych wymagające, inaczéj o tém postanowiły. Spóźniono się niemal o dzień cały, bo i rozeschnięte koło jedno nanowo zlepiać i nabijać musiano. Nie było więc nadziei, aby kapitan mógł czekać na swych gości.
Bojarski niedość jeszcze znał Wrońca; stary był tak niecierpliwy, gorączka, że jednego dnia do późna przesiedziawszy na Pradze próżno, nazajutrz już był tam od rana. Trzy razy pił wódkę i chlebem z solą zakąsywał; domyślał się już