Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/83

Ta strona została skorygowana.

Następnych dni, pomimo pomocy i informacyj Wrońca, Bojarska miała tyle do czynienia, że się obléwała potem i zdyszana siadać musiała cochwila. Profesor przechodził także rodzaj nowicyatu, który na stare lata jest twardym do zgryzienia orzechem.
Wszystko potrzeba było poznać, oswoić się, zdobyć zaufanie i rozbroić uprzedzenia — a co najgorzéj, kłaniać się, czekać w progu, składać hołdy, do czego Bojarski nie był nawykłym. Żołnierska jego natura twardy kark miała.
W wielu rzeczach jednak Wroniec mu był pomocą; znał ludzi, drogi i sam miał pewną wziętość.
Uprzejme przyjęcie znalazł Bojarski prawie wszędzie; ale piérwsza lekcya w szkole, gdy go do niéj rektor wprowadził, nawet dla zestarzałego pedagoga była przejściem dosyć ciężkiém.
Drapieżne oczy uczniów, które tak łatwo słabe strony człowieka dostrzegają, każdy ruch jego śledziły, chwytały każde słowo.
Bojarski był nieśmiałym, ale serce mu dyktowało, jak było najwłaściwiéj obejść się z młodzieżą. Piérwszą więc tę godzinę spędził na rozpytywaniu się i prawie wesołéj rozmowie. Spoufaliło to zaraz dzieci, chwyciło za serce i pod koniec był już jak w domu.
Tegoż dnia, gdy ojciec zasiadał na katedrze, syn wśród nowych towarzyszów pomieścił się na