lały. Bernardek w początku był oszalały z żalu, z rozpaczy. Nikt w świecie nie mógł mu takiego zastąpić ojca. Tylko wiara głęboka w nieśmiertelność, w życie przyszłe, w istnienie ducha, nawet w związek jakiś żywych z umarłymi — egzaltowane chłopię pocieszała. Mówił nieustannie o ojcu... Każde słowo jego, teraz przypominane, było świętą spuścizną. Wroniec postarał się wpływem swoim, aby profesorowéj wyjątkowo przyznaną była pensya trochę większa niż ta, do któréj miała prawo; lecz łaska umotywowana jako tako, pewnych granic przejść nie mogła. To co wyznaczono, zaledwie z trudnością mogło starczyć na bardzo ubogie utrzymanie matki i Bernardka. Kapitan postarał się także o stypendyum dla chłopca, lecz wszystko razem wzięte jeszcze niewiele wynosiło.
Potrzeba było naprzód zmienić już zaobszérne teraz i zadrogie mieszkanie, usunąć się na mniejszą uliczkę, a rachować ściśléj jeszcze.
Bojarskiéj, nawykłéj do prostego życia, postów i obywania się małém, nie ciężyło to tak bardzo, ale się troskała o syna. Bernardek znowu mocne miał postanowienie jaknajprędzéj przychodzić w pomoc matce i na chléb zarabiać.
Zdolny, usposobiony, jeden z najlepszych uczniów, znalazł zaraz korepetycye i bez wiedzy matki się ich podjął, nie chcąc ustąpić od tego.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/95
Ta strona została skorygowana.