cudzemi, sam nie tykał pióra. Bronił się téj pokusie z taką samą energią, jaką w innych życia wypadkach okazywał — postanowił nie pisać, aż gdy w nim dojrzeją myśli i cały zawód naukowy nie zostanie ukończonym.
Drugi już rok upłynął od śmierci Bojarskiego, gdy jednego dnia Bernardek powrócił ze szkoły z wyrazem takiego jakiegoś bólu i frasunku na twarzy, że matka się ulękła.
— Co ci jest? — zapytała, obejmując go za szyję.
— Ale nic, matusiu! — to tak sobie. At, sprawa studencka — rzekł chłopak, ale czoło mu się nie rozfałdowało.
Ponieważ zawsze się zwykł był przed matusią spowiadać z najmniejszéj drobnostki i skrytości dla niéj nie miał, milczenie kazało się domyślać profesorowéj, że coś musiało zajść bardzo ważnego.
Zlękła się biedna, bo dla tego ukochanego syna obawiała się wszystkiego. Poczęła nalegać, ale Bernardek, przeciwko zwyczajowi, wyślizgiwał się, nie chcąc przyznać. Potrzeba było zaklęć i widoku niepokoju, jaki ogarnął Bojarską, aby go zmusić do wyznania.
Rzecz się tak miała.
Bernardek od kilku już miesięcy spotykał się w dziedzińcu szkolnym ze studentem trzeciéj kla-
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/98
Ta strona została skorygowana.