Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

dów Lamberta, pod osłoną praw wyborczych, które jeszcze niby szanowano, siła agitacyi narodowej olbrzymie uczyniła postępy, ulica stała się teatrem scen oddawna niewidzianych, pobłażanie już było niezrozumiałem, dla tych co nie przeczuwali, iż z za niego czychał przyczajony gwałt, upatrujący tylko swej godziny. Ta chwila swobody przy trosce szału i upojenia była niezrównanego uroku. Wszystkie symptomata życia swobodnego, od którego kraj odwykł zupełnie, próbowały na wierzch się wybijać, potajemne druki sypały się secinami, codziennie przybijane na drzwiach kościołów zaproszenia na nabożeństwa wyraziście ilustrowane, plakaty wszelakiej barwy, trybuni przemawiający do ludu w ulicach, burzliwe wybory miejskie, wszystko to znamionowało rozbudzanie się ze snu, do którego już ukołysać cichą, łagodną piosenką nie było można.
Pogrzeb arcybiskupa Fijałkowskiego, na którym wystąpiły godła połączonych narodów, uczta wieśniacza w hotelu Europejskim, pożegnanie przybyłych na kolei i przejazd ich z chorągwiami przez Warszawę, były ostatecznym terminem. Zebrano się na równie gwałtowne prześladowanie, jak dziwną była łagodność,