nieniem tej opuszczonej chatki rodzinnej, w usługach nienawistnych ludzi, o głodzie i nędzy, cóż to za dola wygnańców!
I biedny Tomaszek należał do tych męczenników moskiewskiej tyranii, i on tam wyżółkł i wybladł gdzieś za Wołgą, tęskniąc za Mazowszem. Przerzucany z lazaretu do lazaretu, z pułku do pułku, dostał się wreszcie do tego, który stał załogą w Warszawie. Na raz wszystko co w duszy pleśnią poczęło porastać odżyło w nim gwałtownie. Milczący, osłupiały, wszedł na tę ziemię, na której się urodził, której woń, barwy, dźwięki, wszystko mu jego młodość przypominało. Z na wpół nagiętego już do żołnierskiego życia człowieka-maszyny, powstał znowu poczciwy Mazur, zatęskniony i szczęśliwy. Nic nie rozumiał co się w koło niego działo, ale po tych cerkwiach, dzikiemi kolory pobazgranych, po tych indyjskich pagodach, szare kościółki wydały mu się zachwycające, płakał pod każdym krzyżem, który napotkał przy drodze, każde ciemne oblicze Matki Boskiej Częstochowskiej przypominało mu chatę, w której podobny wisiał obrazek. I na jego piersiach, jeszcze przez matkę zawieszony w kolebce, taki sam drgał wizerunek. Aby się nie zdradzić, ukrywał się z tem biedak wśród towarzyszów Moskali,
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/132
Ta strona została skorygowana.