za cielę, Edward patrzał nań jak na straszliwie czerwonego... demagoga.
Z margrabią razem przybyło do Warszawy rozpuszczone przez niego, jako niby znającego kraj, straszliwe widmo czerwoności; tłómacząc siebie, nie chcące przyznać, że miał walczyć z krajem, margrabia przedstawiał się jako obrońca porządku społecznego. Wszyscy, których z sobą wiózł z Petersburga, napojeni byli zawczasu tem przekonaniem, że cały ruch polski był to przebrany w kontusz i żupan socyalizm, komunizm, rewolucya i t. p. Ten pewnik, tak był ugruntowany w głowach dworu margrabiowskiego, że ledwie późniejsze wypadki, zdrowszych i mniej uprzedzonych, nawrócić potrafiły. Wyraz czerwony oznaczał wówczas wszystkich gorętszych, a w ustach Brühlowskich seidów był potępieniem bezwarunkowem. Wszystko co się zbliżało do margrabiego, musiało, wtórując mu, wierzyć, że w Polsce nie szło o Polskę, ale o jakąś sprawę powszechnej rewolucyi europejskiej. Czy autor tej bajeczki, puszczonej zręcznie, a raczej tego bąka, sam w nią wierzył — tego nie wiemy, ale do samego ostatka usiłował wszystkich przekonać, że walczył z hydrą rewolucyi socyalnej. Mówią, że pan Oliphant zręcznie odpowiedział na
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/138
Ta strona została skorygowana.