nie przychodził! Połowa przynajmniej gości wiedziała już o jego losie, nikt tego smutnego przedmiotu tknąć nie chciał.
Było już około dziesiątej, gdy drzwi się otworzyły i wszedł zupełnie nieznajomy mężczyzna. Był to młody człowiek, surowej postawy, bladej twarzy, smutnego wyrazu. Przedstawił się pannie Jadwidze jako przyjaciel Karola i prosił ją o kilka słów rozmowy. Żywo podbiegła w drugi koniec salonu, mając już straszne przeczucie.
— Co mi pan powiesz? — rzekła,
— Przepraszam panią za moje natręctwo, jest trochę papierów i kilka książek, którebyśmy przechować chcieli, możebyś pani była łaskawa na kilka dni przyjąć je do siebie...
— Najchętniej — odpowiedziała Jadwiga — ale pan Karol...
— Spodziewamy się, że będzie uwolniony.
— Jakto? — zakrzyknęła Jadwiga, łamiące ręce — on wzięty?!
— Pani nic nie wiesz?
— Nie! cóż się stało?
— Żandarmi schwycili go na ulicy, zawieziony do cytadeli, w domu jego nic nie znaleziono, prócz kilku książek, które są wszędzie.
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/146
Ta strona została skorygowana.