chorował. Przychodziły mu wspomnienia dawne, wojskowe, co dziwniej, usiłował zasługą swoją jako dyrektora teatru zatrzeć pamięć służalstwa oberpolicmajstra. Bywał grzeczny i łagodny, i, jak później pan Margrabia tłómaczył się ze swojej roli socyalizmem rewolucyi naszej, tak ów uniewinniał się sprawą porządku społecznego.
Temat to zresztą nie był nowy, grywaii z niego waryacye wszyscy nasi wielcy ludzie, utrzymując, że gdy Rosyi zwyciężyć nie możemy, lepiej przyklęknąć, knut pocałować, o przeszłości zapomnieć i stać spokojnie w szeregu.
Jednego z tych ranków, gdy jenerał dyrektor teatru, po herbacie z rumem i widzeniu się z panną Gwozdecką, był w jakimś różowym humorze, oznajmiono mu pułkownika Z. z synem. Jenerał zawahał się zrazu czy przyjąć, bo bywał obarczony prośbami a nie lubił towarzystwa tych, których mustrować i łajać nie miał prawa.
— Co tam za pułkownik Z. i czego on może chcieć ode mnie? — mruczał pod nosem, zażywając tabakę i faworyta pieska odtrącając nogą — nazwisko nie jest mi nieznane; miałżeby to być kapitan Z., z którymeśmy służyli razem? Tak, to chyba on. Ale z synem? Pocóż tam ten syn?
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/16
Ta strona została skorygowana.