tę teoryę zastosować, spostrzegł, że uwięzione ciało i myśl także krępuje. Napróżno pragnął oderwać się od rzeczywistości, gorące wspomnienia ścigały go, nie dając mu spokoju; walczył z niemi, ale w końcu uczuł się zwyciężonym i powiedział sobie, że nim prace rozpocznie, wpierw w te nowe formy życia wrosnąć musi.
Wspomnieliśmy już o tej prozie więzienia, która je stokroć może nieznośniejszem czyni nad jakąś wielką, podnoszącą duszę męczarnię. Ta izdebka brudna, ci cuchnący sołdaci przynoszący obrzydliwe jadło w pootłukanych i niemytych talerzach, ta strawa, której obrzydliwość dotknąć nie dozwala, są wprawdzie drobnemi akcessoryami niewoli; ale ją czynią, w początkach przynajmniej, jakby wymyślną i obrachowaną torturą. Wszystkie twarze tych stróżów, na których nie srogość, ale lisia chytrość i najwyższe moralne zepsucie się maluje, zdają się urągać więźniowi; litość, współczucie, są dla nich zupełnie nieznane. Szydersko tylko poglądają, jakby śledząc skutków więzienia na niewolniku. Wiedzą z doświadczenia zbiry, którego dnia zniknie męstwo, kiedy przyjdzie znużenie, tęsknica, choroba, bezsilność, rozpacz; każde ich wejrzenie szukać
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/161
Ta strona została skorygowana.