Czyby chciał wstąpić do teatru? Nie rozumiem! Ano, prosić — rzekł do służącego.
W chwilę potem ukazał się na progu mężczyzna zapewne siwy, ale z doskonale pomalowanymi na kasztanowato włosami; z wąsikami wyszwarcowanymi do góry, we fraku z rożenkiem orderów w pętlicy, mały, pękaty, wogóle podobny do dużego harbuza. Na uśmiechniętej jego fizyognomii w maleńkich oczkach i zaokrągleniu policzków, jakby stężałym uśmiechem, widać było zadowolenie z samego siebie i tę pewność, że cały świat z posiadania go szczęśliwym czuć się musi.
Za nim szedł wyprostowany jak struna, nieśmiały, zahukany, ale wymuskany, delikatny, ładny, młody chłopczyk.
Na widok Abramowicza, który stał przybrawszy wyraz mumii zastygły i nieruchomy, pułkownik zatrzymał się uśmiechnięty i nie mówiąc słowa, czekał jakby wybuchu radości z jego strony. Grubo się jednak zawiódł, bo Abramowicz zrobił minę kwaśną, prawie obrażoną, i czekał urzędowego powitania, które mu się należało. Pułkownik, widać nie głupi człowiek, zmiarkowawszy co się święci, zmienił wyraz twarzy, skrył niezadowolenie z zawodu, którego doznał i pokorniejszą ułożywszy postawę, zbliżył się, nie już jak do dawnego
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/17
Ta strona została skorygowana.