mówił, bo oni by mnie, jak Bóg Bogiem, jak palcem kiwnął, rozstrzelali.
— O! mój drogo — odpowiedziała uradowana Jadwiga — nigdym ja w życiu nie zdradziła nikogo, a tak ci wdzięczną jestem za twe dobre serce, że ci chyba wypowiedzieć tego nie potrafię.
— Jakby panienka chciała, żebym ja jemu dobre słowo zaniósł, to ono by się mogło może tak jemu odpowiedzieć, że niktby mnie nie złapał, bo co pisania, ani innych rzeczy, to ani myśleć posyłać, człeka rewidują, a chowaj Boże, by znaleźli, to śmierć.
— Jednakże — szepnęła Jadwiga — ja wiem, że tam nieraz papierki dochodzą...
— Chyba jużciż bardzo maleńkie — rzekł Tomaszek, kiwając głową.
Tak rozpoczęta rozmowa, ciągnęła się bardzo długo, bo Jadwiga rozpytywała się z najdrobniejszymi szczegółami o tę cytadelę, z której, wedle jej przekonania, nie była niepodobieństwem ucieczka. Kierowała jednak tak swojem badaniem, aby żołnierz celu jego domyśleć się nie mógł.
Tyle cudownych uwolnień czytała w książkach, a świeżo stała jej w myśli ucieczka, którą w swych pamiętnikach opisał Orsini, że cytadela nie zdawała się jej owem piekłem, z którego wynijść już nie można.
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/196
Ta strona została skorygowana.