rzekł Tomaszek, spuszczając głowę — srogieć to bestye, jak by Boga nad niemi nie było, ale jak się człek z nimi obędzie, to tak i widzi, że to ledwie okrzesane niedźwiedzie. Ludzkim rozumem, a z pomocą Bożą, to sobie człowiek zawsze z nimi da radę.
— A nie słyszałeś też — z obawą i bijącem sercem, podrzuciła Jadwiga — czy też kto z tych biedaków, co ich tam tylu trzymają, nigdy z tego więzienia nie uciekł?
Tomaszek, nie odpowiadając nic, pochwycił się za głowę, spojrzał na panienkę przestraszony i nie rychło wybąknał.
— Jeszcze pono nigdy tej praktyki nie było, boć to człeku i na myśl nie przyjdzie z pod tylu ryglów się wydostać.
Panna Jadwiga, tym razem nie nalegała nań bardzo, ale żegnając go, powiedziała mu tylko:
— Pamiętajcie — mój Tomaszku — że jak mi temu panu dobrze służyć będziecie, to już ja w tem, że wam chatę i kawał ziemi w spokojnym kącie, gdzie moskiewskie nie dojdzie oko, przygotuję, i będziecie tam siedzieć resztę życia, jak u Boga za piecem.
Tomaszek w rękę ją pocałował, rozczulony.
— A! moja złota panienko — rzekł — gdybyć to prawda była! ale się to człeku we łbie nie mieści takowe szczęście.
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/205
Ta strona została skorygowana.