książkę, jakby rzecz najobojętniejszą. Młot ledwie uszom swym wierzył, stał przed nią zdumiony i zawstydzony, tak, że z początku odpowiedzieć nawet nie umiał, krew oblała mu twarz, chciałby był módz paść do nóg tej kobiecie, którą tak niesłusznie posądzał. Łzami nabrzmiały mu powieki, pochwycił jej rękę i począł ją całować, a Jadwiga spadającą na nią łzę poczuła. Po chwili dopiero podniósł głowę, spojrzał, rozśmiał się i rzekł:
— Pani jesteś świętą... słów mi braknie... Mów, rozkazuj, a choćby życia dla ciebie nie pożałujemy.
— Ale naprzód uwolnijmy Karola — rzekła żywo.
— Wszystko się to ułoży — rzekł Młot, o jedną tylko rzecz proszę, więcej o tem słowa nikomu. Żołnierzy choćby do Chin, bezpiecznie przetransportujemy. Nie wątpię ja bynajmniej o ich dobrej woli, ale radbym się przekonać, czy roztropność odpowiada chęciom, chciałbym ich zobaczyć.
— Miarkujesz pan — odpowiedziała Jadwiga, iż oni się obawiają i także by z jak najmniejszą liczbą do czynienia mieć chcieli; ale ponieważ się pan na mnie zupełnie spuścić nie chcesz, gdy tu przyjdą w niedzielę, bądź gdziekolwiek ukryty, abyś rozmowę wysłuchał.
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/213
Ta strona została skorygowana.