Dzień był pochmurny, w celi więźnia światło cedzone przez szyby, grubą warstwą pyłu pokryte, dochodziło mdłe i szare, po kątach panowała prawie nocna ciemność. — Karol przechadzał się wzdłuż pokoiku po tych deskach, na których kroki jego poprzedników zostawiły drogę boleści widomą, głowa jego na piersi zwieszona i pofałdowane czoło, kazały się domyślać ciężkich myśli. Niekiedy stawał i zapominał się tak długo; choć mężnego ducha, wobec dziwnego położenia, w jakie go losy rzuciły, czuł się rozstrojonym i bojaźliwym chwilami. Trzeba było silniejszej nad inne pobudki dobra publicznego, dla którego miał pracować, aby się zebrał na odwagę do ucieczki, która jest zawsze upokarzającą. To cofanie się przed niebezpieczeństwem, wstrętliwem jest dla dusz do prawdy i jasnych dróg nawykłych. Ale mógłże postąpić inaczej? Nie uciekał od cierpienia, stawił się na rozkaz swej władzy, która mu znać dawała, że go potrzebuje i nikim zastąpić nie może. Wszystkie wszak-